DZIEŃ PIERWSZY

Po wylądowaniu na lotnisku w Trapani i wyjściu poza budynek lotniska poczułam na twarzy przyjemny, ciepły powiew nocnego wiatru. Pozostało nam tylko dostać się do miasta – wybraliśmy opcję tańszą od taksówki, czyli autobus. Emil – władca mapy online podczas tego wyjazdu – zauważył, że powinniśmy wysiąść na przystanku, który właśnie minęliśmy. Na szczęście kolejny był około 10 minut drogi
na pieszo od właściwego.

Oddychałam sycylijskim, rześkim powietrzem. Szliśmy opustoszałymi uliczkami miasta, a kiedy dotarliśmy do punktu, w którym byliśmy już naprawdę blisko naszego noclegu, ale był on gdzieś w zagłębiu budynków Emil zadzwonił do mężczyzny u którego mieliśmy się zatrzymać.
Po chwili usłyszeliśmy pisk opon – nie powiem, że się nie przestraszyłam – i ujrzeliśmy dwójkę mężczyzn wysiadających pewnie z auta.
Na szczęście, jak szybko się okazało, był to mężczyzna z Airbnb z ojcem. Zmęczeni podróżą wsiedliśmy do auta, jednak zanim zdążyliśmy się rozsiąść byliśmy już na miejscu.

Mężczyźni byli bardzo mili. Ku naszemu zdziwieniu – nie mieli kluczy do budynku. Młodszy z nich wszedł do budynku tylnym wejściem
i otworzył nam drzwi od wewnątrz. Piętro wyżej czekała na nas kolejna przeszkoda – zamknięte mieszkanie. Młodszy zaczął uderzać pięściami w drzwi, jednak po paru próbach poddał się, skierował się ku pomieszczeniu wyglądającemu jak strych i zniknął. Starszy tylko bezradnie się uśmiechnął obawiając się chyba, że zrezygnujemy z pobytu tutaj.

Drzwi otworzyła nam zmęczona, wyrwana z głębokiego snu kobieta około 40-stki. Młodszy poprosił ją, żeby nie zamykała tych drzwi, że nie ma przecież takiej potrzeby, że ma klucz do swojego pokoju i to powinno jej wystarczyć. Potaknęła i weszła do środka. Szliśmy dość długim
i wąskim korytarzem. Gospodarz otworzył nam drzwi do malusieńkiego pokoju, który w 3/4 zajmowało duże dwuosobowe łóżko na sprężynach. Poproszono nas o niezamykanie drzwi do mieszkania i życzono dobrej nocy. Starszy mężczyzna był przekonany, że jesteśmy parą i śmiał się kiedy zaprzeczaliśmy. Umyliśmy się i poszliśmy spać.

DZIEŃ DRUGI

W nocy budziłam się wielokrotnie, miałam bardzo niespokojny sen, jednak rano obudziłam się w miarę przytomna. Malusieńkie okienko
w toalecie było teraz otwarte. Było jakby wydłubane w ścianie – od szyby odchodził ok. 30cm „korytarzyk”, w którym stały stare mydelniczki
i inne dawno nieużywane łazienkowe drobne przedmioty. Jedzenia przywiezionego z Polski miałam niewiele, Emil nie miał nic,
więc postanowiliśmy wyjść do pobliskiego sklepu.

Na tle błękitnego nieba świeciło ostre Słońce. Ciągle słychać było trąbienie aut, mimo że okolica wyglądała na bardzo spokojną.
Postanowiliśmy skorzystać z przepięknej pogody i zjeść na zewnątrz, a następnie przejść się po mieście. Weszliśmy na teren parku i usiedliśmy na ławeczce
w pobliżu placu zabaw, na którym bawiło się tylko jedno dziecko i zaniedbany mężczyzna około 30-stki. Zachowywali się jakby się wzajemnie nie zauważali. Obok nich ciągle kręcił się strażnik. Mimo dyskretnych znaków, że Pan na huśtawce powinien ją opuścić pozostawał on w swoim świecie. Strażnik zmuszony był nakrzyczeć na Pana, którego ogólnie trochę się bałam, szczególnie w momencie, w którym Emil zostawił mnie na moment samą, bo wrócił do sklepu. Pan wkrótce opuścił teren parku, a krótko po tym my także. Skierowaliśmy się w stronę morza.

Idąc spacerniakiem, bynajmniej nie więziennym, przypomniałam sobie o filmie „Malena”, w którym często pojawiała się prawie identyczna sceneria. Swoją drogę „Malena” uratowała mi tyłek na maturze pisemnej z j. polskiego. Trafiłam na ten film przypadkiem 2-3 dni przed maturą. Niesamowite, wiem!

Miasteczko nie miało w sobie nic specjalnego – gdyby miało na pewno bym to zapamiętała. A nie! Miało! Super szerokie drogi
wiodące na plażę, pomysłowe zagospodarowanie przestrzeni oddzielającej pasy ruchu, a także beztroską, sycylijską atmosferę.
No dobra, możliwe, że gdyby dane byłoby mi pobyć w nim dłużej znalazłabym o wiele więcej zalet i obiektów westchnień.

W Trapani obejrzałam też po raz pierwszy, dzięki Emilowi „Into the wild”, czyli film o którym wcześniej nie słyszałam, a po jego obejrzeniu zorientowałam się, że to jeden z popularniejszych filmów podróżniczych – taka ze mnie podróżniczka. Tego samego wieczoru tuż przed seansem usłyszeliśmy niepokojące dźwięki dochodzące z zewnątrz. Dostanie się do naszego pokoju przez balkon nie wymagało szczególnych umiejętności – wystarczyło przejść po zupełnie płaskim dachu na który już samo wejście niewątpliwie tych umiejętności wymagało.
Nie zmieniało to faktu, że ktoś łaził tuż obok i był coraz bliżej. Napięcie rosło i wcale nie było nam do śmiechu. Nagle na łóżko gwałtownie coś wskoczyło. Mały kot żerujący na biednych turystach!
– Weź go ze mnie, może jest na coś chory!
– Jasne, Ty go sobie, Emil, głaszcz, a siedzieć będzie na mnie.
Długo nie posiedział, bo zauważył pojemniczek z resztką truskawkowego jogurtu, co zdecydowanie mu nie wystarczyło, ale nie mieliśmy już nic, co przypadłoby mu do gustu. Emil kazał mu sobie pójść, co też kotek posłusznie uczynił. Balkon został zamknięty.
Pozostało zaplanować kolejny dzień.