Nowy Rok przyniósł ze sobą wiele nowości i pozytywnych zaskoczeń. Kiedy Kamil zaproponował mi wyjazd na wyspę wiecznej wiosny, jak słusznie nazywa się Maderę, zupełnie nie byłam przekonana do tego pomysłu. Powód mimo wszystko był dość nieoczywisty – Maderę początkowo znałam tylko ze zdjęć kilku moich znajomych. Myślałam wtedy: „Meh… wyspa jak wyspa, zielono, trochę gór, nic szczególnego”. Nie porwałam się nawet na sprawdzenie zdjęć innych fotografów, którzy także tam byli – i to był ogromny błąd. Nawet nie wyobrażacie sobie, jak wielkie było moje zaskoczenie, gdy posłuchałam rady Kamila i zaczęłam przeglądać kolejne instagramowe profile ludzi. Przywozili oni z tej wyspy takie kadry, że czasem ciężko było mi uwierzyć w ich prawdziwość.

Początkowy plan zakładał, że lecimy tam we dwoje. Uznaliśmy jednak, że ze względu na koszty warto pojechać we trójkę. Ostatecznie jednak Maderę przywitaliśmy w składzie: Alina, Sabina, Kamil i ja. Po raz pierwszy od ponad roku zdecydowałam się na wyjazd w grupie, w dodatku z ludźmi, których praktycznie nie znałam! Gdyby tego było mało 75% naszej ekipy stanowiły dziewczyny  – a ja przecież o wiele bardziej odnajduję się w towarzystwie chłopaków! Mimo wielu wątpliwości, obaw i wspomnień z ubiegłorocznego tripu po Sycylii, postanowiłam podjąć się tego „wyzwania”.
 

Ahoj przygodo!
 

Jako że w trakcie podróży następuje zazwyczaj wiele nieoczekiwanych zwrotów to akcji, to nasze przygody zaczęły się już na lotnisku w Modlinie. Samolot miał ok. 3 godz. opóźnienia, więc zamiast być ponad chmurami i mieć za oknem widok błękitnego nieba, założyliśmy „Obóz I”. Innych „koczowników” dookoła było wielu, a miejsc do siedzenia ok. 3-krotnie za mało. Ale, ale! Od czego jest podłoga. 😀 Jako pierwsza zdecydowałam się zignorować tłumy ludzi przewijających się dookoła, oraz to czy to wypada, czy też nie. Najzwyczajniej w świecie usiadłam „po turecku” na ziemi, bo czemu nie? Zapomniałam o tym, że mój plecak jest wyposażony w podkładkę do siedzenia, ale dobrze, że przypomniałam sobie o niej dużo wcześniej niż zazwyczaj zapewne miałoby to miejsce. Miałam jednak na tyle szczęścia, że po jakimś czasie wzrok ludzi częściej niż na mnie wędrował na moją walizkę, ale o tym później. 😉

 

Houston, mamy problem!

 

Jak dotąd najczęściej latałam tanimi liniami, np. Ryanairem, więc trochę przywykłam już do oczekiwania na opóźniony samolot. 😉 W zasadzie nie robiłoby mi to pewnie specjalnie dużej różnicy, gdyby nie przesiadka, którą mieliśmy w Lizbonie. Odprawa na drugi lot kończyła się o 18:00. Z Warszawy wystartowaliśmy o 14:00. Lot miał trwać ok. 4h. Nie było opcji, żebyśmy zdążyli na przesiadkę, chyba, że udałoby nam się ubłagać obsługę naziemną. Panika: czas  START! Mniej więcej z takimi myślami spędziłam pierwsze 2 godz. lotu. Dopiero wtedy mnie oświeciło – przecież Portugalia jest w innej strefie czasowej niż Polska. Cóż… tłumaczę to sobie tym, że do wyprawy na Maderę niezbyt miałam czas się porządnie przygotować (sesja), np. zrobić podstawowy research, albo najzwyczajniej w świecie przypomnieć sobie jak to było latem 2017 roku, kiedy to odwiedziłam Portugalię podczas Iberian Tripu. Koniec końców: misja zakończyła się sukcesem, a ja przypomniałam sobie bardzo prostą rzecz: żeby nie przejmować się czymś, na co nie mam wpływu. Niestety, na razie raczej mnie nie stać na prywatny odrzutowiec, a jeśli kupuję bilety w małym odstępie czasu, to powinnam być przygotowana na to, że jest to z góry dość ryzykowne. Tak czy inaczej – chyba lubię adrenalinę i dreszczyk emocji, bo ryzyko podejmuję naprawdę często.
 

Lotnisko w Funchal – nie takie niebezpieczne, jak je malują
 

Lądując w Funchal (czyt. funszal) zaczynałam czuć już skutki suchego powietrza, którym oddychałam w samolocie Maderę przywitałam przeziębiona i w takim stanie poznawałam ją przez kolejne 3 dni, czyli połowę wyjazdu. Swoją drogą, czy wiecie, że lotnisko w Funchal przez długi czas nazywane było jednym z najniebezpieczniejszych lotnisk na świecie? Według mnie to tylko tani chwyt marketingowy mający za zadanie przyciągnąć jak najwięcej turystów. Lądowanie jest ciekawym doświadczeniem – mocny skręt jaki musi wykonać pilot, robi wrażenie, jednak zapewniam, że nie ma się czego bać. Ostatni wypadek zdarzył się tam w 1977 roku. W tym czasie pas startowy mierzył 1,6 km. Obecnie jest on naprawdę długi – ma niecałe 2,8 km. Także bądźcie spokojni – na Maderze doświadczycie o wiele bardziej ekcytujących rzeczy niż samo lądowanie czy start samolotu. 🙂

Miłość od pierwszego… wdechu?
 

Na lotnisku z małą, uroczą karteczką z naszymi nazwiskami czekała już Sabina – to był taki miły gest! Chwilę później poznałam Alinę – autorkę wielu zachwycających kadrów oraz filmów. Szczerze mówiąc rok temu w życiu nie podejrzewałabym, że wyląduję z tak zdolnymi ludźmi w tak przepięknym miejscu, jakim jest Madera. ​☀️ Po wyjściu z hali przylotów wzięłam głęboki wdech. Lubię to robić odwiedzając nowe kraje, miasta, to takie pierwsze zetknięcie z atmosferą odwiedzanego miejsca. Taki mój mały, dziwaczny rytuał, pierwsza próba wniknięcia w miejscowy klimat. Powietrze wydawało się bardzo czyste. Płuca, przyzwyczajone już do przyjmowania zimnego, często mroźnego tlenu (wymieszanego ze smogiem…), nareszcie doznały miłej odmiany. Już wtedy zaczęłam czuć, że ten wyjazd będzie niezwykły.

Nowe kierunki, ludzie i…
 

Jak już wspominałam na wstępie – Nowy Rok przyniósł wiele dobrych zmian w moim życiu. Wzięłam w dłoń długopis i notatnik i wypisałam ok. 25 pomysłów na teksty na bloga, które koniecznie muszą się tu w tym roku pojawić. Zaczęłam nawiązywać kontakty oraz współpracę z osobami i markami, które często już od lat cenię i podziwiam. Nowe osoby, nowy sposób i nowe podejście do podróżowania to jednak nie wszystko. Nigdy nie chwaliłam się Wam tym jak i w co pakuję rzeczy potrzebne mi w podróży, ponieważ uznałam, że takich poradników w sieci jest już ogromnie dużo i nie ma sensu się powtarzać. Jeśli jednak chcielibyście zajrzeć do mojego bagażu – chętnie poopowiadam. 🙂 Czasem w mojej walizce/plecaku znajduję takie rzeczy, że potem sama długo zastanawiam się DLACZEGO. 😃


W poszukiwaniu ideału
 

Karygodne jest jednak to, że nigdy nie opowiedziałam o swojej czarnej walizce w wielobarwne kwiaty, którą dorwałam 2 lata temu. Aktualnie nie ma już o czym opowiadać, ponieważ w listopadzie 2018 roku, podczas wyjazdu do Niemiec, zakończyła ona swój żywot.

Wszelkie dylematy zostały rozwiane, kiedy trafiłam na NIĄ! 😍 Była dostępna w dwóch wariantach kolorystycznych, jednak z racji tego, że mniej więcej od roku zaczęłam w końcu czerpać radość z noszenia ubrań/używania przedmiotów w kolorze innym niż czarny, odważyłam się na białą o oryginalnej strukturze. Od razu wiedziałam, że to jest to, czego szukam, szczególnie, że jest ona o wiele bardziej elegancka niż moja poprzednia walizka. W dodatku jej producent, WITTCHEN, od zawsze wzbudzał we mnie pozytywne uczucia.

Produkty tej marki od dawna zwracały na siebie moją uwagę, jednak ciągle miałam wrażenie, że jest dla mnie za wcześnie na korzystanie z nich. Kojarzyły mi się z luksusem, kobiecością, dojrzałością, a ja ciągle czułam się nastolatką niedorosłą do takich rzeczy (co w sumie nadal się zdarza, ale w innej formie 😉). Od zawsze jednak zachwycała mnie jakość wykonania walizek, torebek, czy innych przedmiotów WITTCHEN – z racji tego, że jestem perfekcjonistką, szczegóły są dla mnie niezwykle ważne. Czasem jest to dla mnie zgubne i powoduje, że wszędzie znajduję jakieś niedoskonałości, jednak nie w tym przypadku. O swoim perfekcjonizmie mogłabym pisać godzinami, ale nie tym razem. Poza tym myślę, że osoby, które znają takie podejście i same je stosują, doskonale będą wiedziały o czym mówię. 😄

Życie niezmiennie mnie zaskakuje.
 

Moment, w którym w imieniu marki WITTCHEN skontaktowała się ze mną Sandra, a następnie Karolina, był dla mnie niecodziennym i niezwykle miłym doświadczeniem – szczerze mówiąc, początkowo nie mogłam uwierzyć, że firma o takiej renomie chce ze mną współpracować. Dzięki temu zaczęłam wierzyć w to, że idę w dobrym kierunku i że wszystko co robię, mimo, że robię to powoli, ma sens.

Przy okazji uświadomiłam sobie jak ważne jest dla mnie, żeby działać z markami, które naprawdę doceniam – nie należę do osób, które promowałyby wszystko co tylko wpadnie im w ręce, Wasze zaufanie jest dla mnie o wiele ważniejsze od pieniędzy. Nadeszła pora na pojawienie się rumieńców na Waszych policzkach. 😄 Tak jest, nie zmyślam!
 

Podsumowanie
 

Te wszystkie nowe doświadczenia przypominają mi, że nieważne jak źle by nie było – ostatecznie zawsze spotka nas coś dobrego. Warto na to czekać (działać w międzyczasie oczywiście też!), bo czasem to co się dzieje w naszym życiu kilkukrotnie może przerosnąć nasze oczekiwania i nadzieje, nawet te najbardziej wygórowane! 🙂
Niebawem dodam kolejne posty o Maderze z większą ilością szczegółów, myślę, że na nie też opłaca się chwilę zaczekać. Tymczasem zostawiam Was z kodem na 5% dodatkowej zniżki na wszystkie walizki marki WITTCHEN: OWP_WITTCHEN6 . Korzystać z niego możecie jeszcze przez 7 dni, czyli do 7.03.2019 r. 🙂 

 

Tekst powstał przy współpracy z marką WITTCHEN.

Zdjęcia: Alina Kondrat