Dochodzę do wniosku, że najlepiej pisze mi się spontanicznie. Nie planowałam takiego wpisu, chociaż faktycznie niedawno doszłam do wniosku, że czas najwyższy coś tu jednak dodać. Here I am, dodatkowo z SUPER polecajkami! 😉

Ostatnie dni przyniosły skoro zaskoczeń i silnych emocji. Przywołały też jeszcze wyraźniejsze wspomnienia z wyjazdów z lat 20162017. Zacznę więc od tego obejrzanego w kinie na początku 2017 r. Dzięki, Kacper, że mnie na niego zabrałeś. 🙂


𝐀𝐦𝐞𝐫𝐢𝐜𝐚𝐧 𝐇𝐨𝐧𝐞𝐲 (2016) – czysta wolność

Cytując za 𝐅𝐢𝐥𝐦𝐰𝐞𝐛𝐞𝐦: „Star porzuca swoje dotychczasowe życie i przyłącza się do nastoletniej grupy włóczęgów podróżujących po Ameryce.”

To chyba najprostszy opis ze wszystkich możliwych, i tym samym najlepszy. W zasadzie cała droga może być odbierana jako metafora wewnętrznej podróży głównej bohaterki. Ale! Nie znam się na krytyce filmowej, nie umiem opowiadać o filmach bez spoilerowania, więc opowiem co ten film „robi” mi w emocjach. 😉

Przede wszystkim, jak już wyżej wspomniałam, wracają do mnie wspomnienia z wyjazdów, o których właściwie chyba nigdy nie pisałam szerzej w internecie, z czego bardzo się cieszę. Był to jeden z najlepszych okresów w moim życiu. Jestem prawie pewna, że tego nie da się już odtworzyć. Na wyjeździe we Włoszech pośród 9-osobowej ekipy była tylko jedna para (piękni, mega do siebie pasują, wg mnie). Jedna dziewczyna była w związku z chłopakiem, którego nie było z nami. Są według mnie pewnym odpowiednikiem bohaterów filmu, o którym piszę, choć nigdy nie poznałam głębiej ani ich, ani jej relacji. Wiem tylko, że odczuwałam, że jest cu-do-wna. Mniejsza. 😉

Chodzi o to, że dzięki temu, że większość osób była WOLNA, tę WOLNOŚĆ czuło się jeszcze mocniej. Tak, jak w „American Honey”, z tym że na naszym wyjeździe nie było seksualnych ekscesów, ani palenia śmiesznych rzeczy w busie, hahah. Za to siedziałam przeważnie na tym miejscu, na którym siedzi Star w 23 minucie (23:07) filmu. 🙂 Dlatego film ten rezonuje ze mną jeszcze bardziej.

Mogłabym napisać o nim całe wypracowanie, serio, ale ma być tu jeszcze o dwóch filmach, więc podsumuję to tak:
Nie idźcie 𝐁𝐈𝐄𝐆𝐍𝐈𝐉𝐂𝐈𝐄 𝐩𝐨𝐝 𝐭𝐞𝐧 𝐥𝐢𝐧𝐤 (o ile nie znajdziecie go na płatnych, legalnych platformach, bo jednak takie polecam przede wszystkim 😀 chociaż nie do końca wiem na jakiej zasadzie działa Fmovies; dowiedziałam się o tej stronie z TikToka xd). Ma niecałe 14 900 ocen na Filmwebie (średnia ocen: 6,6/10), a jest naprawdę 𝐨𝐟𝐟𝐨𝐰𝐲𝐦 𝐬𝐳𝐭𝐨𝐬𝐞𝐦 (na IMDb: 41 700 ocen, średnia: 7/10). Przeżyjcie przygodę, jaka jest dana niewielu, moim skromnym zdaniem, ludziom. Nie pożałujecie. Dodatkowo film ma przepiękną ścieżkę muzyczną dostępną𝐧𝐚 𝐒𝐩𝐨𝐭𝐢𝐟𝐲 , zakochacie się. Jeśli jednak ma być to jedna jedyna piosenka z tego filmu… no, dwie, to niech będzie to „𝐆𝐨𝐝’𝐬 𝐖𝐡𝐢𝐬𝐩𝐞𝐫” (𝐑𝐚𝐮𝐫𝐲) i tytułowe „𝐀𝐦𝐞𝐫𝐢𝐜𝐚𝐧 𝐇𝐨𝐧𝐞𝐲” (𝐋𝐚𝐝𝐲 𝐀).


𝐃𝐳𝐢𝐤𝐚 𝐝𝐫𝐨𝐠𝐚/𝐖𝐢𝐥𝐝 (2014) – tysiąc mil wgłąb siebie

Tym razem też ściąga od 𝐅𝐢𝐥𝐦𝐰𝐞𝐛𝐮: „Młoda kobieta postanawia uporać się ze śmiercią matki i rozpadem małżeństwa, wyruszając w pieszą wędrówkę obejmującą tysiąc mil”.

Cytując za Jakubem Dębski, który podzielił się tamże opinią o tym filmie: „𝐭𝐨 𝐝𝐨𝐣𝐫𝐳𝐚𝐥𝐬𝐳𝐚 𝐬𝐢𝐨𝐬𝐭𝐫𝐚 𝐈𝐧𝐭𝐨 𝐭𝐡𝐞 𝐖𝐢𝐥𝐝”. Myślę, że będzie Ziobro zaskoczenia, że będzie on tym trzecim, który znajdzie się w tym zestawieniu, dlatego dobrze obejrzeć oba i mieć porównanie. 🙂

Dzika droga jest mega emocjonalnym filmem stricte przekładającym podróż, na poradzenie sobie z uczuciami, przeżyciami, sobą. Bohaterka, Cheryl, mierzy się ze wszelkimi możliwymi słabościami, i, jak słyszymy na początku 𝐭𝐞𝐠𝐨 𝐳𝐰𝐢𝐚𝐬𝐭𝐮𝐧𝐮: Gdy brak ci odwagi, musisz ją odnaleźć(Emily Dickson). To właśnie robi Cheryl Strayed, w którą wciela się
Reese Whitherspoon. Film jest ekranizacją autobiografii prawdziwej Cheryl, co jeszcze bardziej wzmacnia przekaz. Filmweb: 53 200 ocen, średnia: 7/10, IMDb: 127 000 ocen, średnia: 7,1/10. Ciekawostka: w filmie zagrał Thomas Sadoski, ale to nie mój tata, jakby co. xd


𝐈𝐧𝐭𝐨 𝐭𝐡𝐞 𝐖𝐢𝐥𝐝 (2007) – happiness is real, when shared

Dotarliśmy do klasyka klasyków, o którym zapewne słyszeliście nie raz, więc nie będę tu zbytnio filozofować. 😉 Jeśli jednak świat podróżniczy nie jest wam aż tak bliski, z pomocą przychodzi wujaszek 𝐅𝐢𝐥𝐦𝐰𝐞𝐛:Christopher kończy studia, ale zamiast poświęcić się karierze zawodowej, wyrusza autostopem w kierunku Alaski”.

To mocna historia o człowieku, który oddał całego siebie, byle tylko poczuć autentyczną dzikość w sercu. Oglądałam go z delikatną zazdrością (jak chyba każdy film z elementem podróży ;P), ale przede wszystkim zachwytem nad widokami i zapartym dążeniem do spełnienia marzenia Christophera McCandlessa: samotnym zaszyciem się w dziczy. Po drodze, jak i bohaterowie powyższych filmów, poznaje siebie. Czy to jednak sprawia, że jest szczęśliwy i czy znalazł to czego szukał? Taką myśl pozostawiam już wam do rozkminki.

To historia oparta na faktach, co spowodowało, że miałam mini-zawał. Wow, po prostu. Supertramp, bus, w którym zamieszkał Chris przez wiele lat był obiektem podróży masy ludzi. 18 czerwca 2020 roku bus został jednak zabrany przez helikopter. Wyprawy, których był celem, nierzadko kończyły się tragediami. Na zdjęciu poniżej autoportret prawdziwego Christophera.

Na Instagramie podaliście kilka swoich ulubionych tytułów, m.in. „Interstellar”, „Forest Gump”, „ Choć goni nas czas”, „Indiana Jones”, „Sekretne życie Waltera Mitty”, „Odlot”, „Ella i John”.

Czy takich filmów jest więcej? No ba! Opisałam tutaj tylko trzy z nich te, które trzymam w najgłębszych częściach serca. Planuję zrobić sobie w tym tygodniu maraton, podczas którego przypomnę sobie dwa powyższe filmy. Być może wtedy dopiszę tutaj coś więcej o warstwie emocjonalnej, i o moich uczuciach związanych z tymi pozycjami. Do następnego! 🙂