Ty, który uderzyłeś mnie w pośladek na oczach całej klasy i wykręciłeś mi nadgarstek, kiedy chciałam się bronić.
Ty, który roześmiałeś się w głos widząc moje łzy.
Ty, który powiedziałeś, że płacz nie jest normalny.
Ty, który objąłeś mnie w pasie przy pierwszym spotkaniu widząc wyraźnie moją wystawioną na powitanie dłoń.
Ty, który bez pytania złapałeś mnie za rękę.
Ty, który powiedziałeś, że mam wyjątkowo szeroką twarz.
Ty, który powiedziałaś, że na pewno jestem anorektyczką, bo to nie jest normalne, żebym była tak chuda.
Ty, który próbowałeś zrobić ze mnie idiotkę kiedy powiedziałam, że nie pójdę z Tobą na randkę.
Ty, który spytałeś jak i dlaczego ukryłam na Facebooku wszystkie wydarzenia, którymi jestem zainteresowana.
Ty, który nazwałeś mnie wariatką.

Ty – który i która myślicie, że ten tekst nie jest (d)o Was.
Wy – którzy udaliście, że nie widzicie.

Sytuacja, która przypomniała mi o tym wszystkim, wydarzyła się dokładnie tydzień temu, w dodatku w biały dzień. Z racji tego, iż ubiegałam się o stanowisko, które wbrew pozorom nie jest dla każdego, poszukiwałam wszelkich możliwych informacji dotyczących tej pracy. W ten sposób znalazłam go na Instagramie.

Odkąd pamiętam o wiele łatwiej było mi nawiązywać kontakty i rozmawiać z chłopakami, niż dziewczynami. W 99% sytuacji wyczuwałam kiedy facetowi zależy na czymś więcej, a konkretnie kiedy patrzy na mnie jak na ochłap mięsa, nawet, jeśli rozmowy toczyły się wyłącznie online – na Facebooku czy na Instagramie.

Ostatnio Ania, właścicielka bloga aniamaluje.pl , dodała na Instagramie post, w którym pierwsze zdanie brzmi tak (klik!):

„Cycki wywołują wiele emocji, chociaż tak naprawdę nigdy ich nie pokazałam […]”

Pomijając fakt, że w piękny sposób pokazała tym samym jak wykorzystać uwagę odbiorcy do zwrócenia uwagi na tak istotny fakt, jakim jest badanie piersi, to tym zdaniem oraz towarzyszącymi postowi relacjami przypomniała mi o czymś, co już od jakiegoś czasu ignorowałam na swoich mediach społecznościowych, w wiadomościach prywatnych, komentarzach oraz w życiu realnym.

O strachu przed natrętami.


Uznałam, że to nieodłączna część tego co robię. Że zawsze znajdzie się typ, który zacznie sypać tekstami na podryw, od których każdego już od lat przechodzą ciarki żenady. Że zawsze znajdzie się ktoś, kto bezkrytycznie będzie się zachwycał tym, co robię, żeby mi zaimponować. Że zawsze znajdzie się osobnik, który będzie próbował wykorzystać moje gorsze samopoczucie, gorszy stan psychiczny, dla swoich celów. Uznałam, że nie jest możliwe, żeby komuś się to udało. I faktycznie – dopóki wszystko dzieje się w sieci, jestem w stanie to w miarę kontrolować.

Około 2 lat temu bardzo intensywnie zaczął do mnie pisać chłopak, nazwijmy go Marcin. Marcin odpowiadał na sporą część moich relacji, pisał, że chętnie wyruszyłby ze mną ahoj, przed siebie w świat, przysyłał mi zdjęcia zachodu słońca ze swojego okna, kilka razy dodał na swój profil nawet posty, w których pisał jakieś wierszyki i mnie w nich oznaczał. Nie pomagał argument, że mam chłopaka, który bądź co bądź też jakoś szczególnie nie reagował – oboje doszliśmy do wniosku, że typ w końcu odpuści. Jakiś czas później dodałam na profilu informację o prelekcji, jaką miałam poprowadzić na uniwersytecie w Lublinie. Marcin napisał, że chętnie przyjdzie i mnie pozna.

Chłopak został zablokowany przeze mnie zarówno na Facebooku, jak i na Instagramie. W momencie, w którym skomentował moje zdjęcie z nowego fake konta ostrzegłam go, żeby przestał się ze mną kontaktować i zablokowałam go ponownie.

To jedna z wielu podobnych historii, które przydarzają mi się do dziś, szczególnie wtedy, kiedy bije ode mnie radość i szczęście. Dostaję wiadomości, że ktoś bardzo chciałby poznać mnie na żywo, być ze mną, podróżować ze mną, że jestem najpiękniejsza, że przewspaniale piszę, że lepszej nie ma. I to wszystko pozostaje w sferze internetu. Sporo moich znajomych mówi: olej! Wszyscy zapominamy jednak o tym, że życie tych ludzi nie kończy się na Instagramie, Facebooku i innych portalach społecznościowych.

Oni chodzą po ulicach. Są. Istnieją. Żywi ludzie.


Szczególnie, jeśli jest się miłą dziewczyną.


A ja nią niestety w dużej mierze jestem. Zostało mi to z dzieciństwa. Nie to, że jest to złą cechą, jednak niepewność, jaką miałam w sobie za dzieciaka, rzuciła cień na moje młodo-dorosłe życie. Że jak kogoś nie znam, to nie powiem, żeby spadał na drzewo (chociaż ostatnio mi się raz zdarzyło, ale nie ma się czym chwalić). Że nie chcę urazić czyichś uczuć, bo wiem jak to jest być odrzuconą. Że nie powiem: chyba walnąłeś głową w mur, skoro myślisz, że mamy ze sobą coś wspólnego. I że w końcu powiem: nie szukam teraz związku, więc nie pójdę z Tobą na randkę, PRZYNAJMNIIEJ NA RAZIE.

To jest kosmiczny błąd, bo jak powiemy jak ja powyżej, to typ nie zrozumie, że NIE. Jest to zabawne zważając na to, że skoro większość życia spędzam w męskim towarzystwie, to przecież zdaję sobie sprawę, że mężczyźni lubią JASNE przekazy. Zresztą, chyba nie tylko mężczyźni je lubią i trochę poleciałam w temacie.

Niby takie podstawowe rzeczy, a skoro mi, 23-latce, zdarza się, że o nich zapominam, albo raczej, że mózg mi wychodzi z głowy i staje obok, to młodszym dziewczynom tym bardziej się to zdarzy.

Jakiś miesiąc temu wprost oświadczyłam chłopakowi mającemu 31 lat, że: NIE, NIE BĘDZIEMY RAZEM.
TAK, JESTEŚMY Z DWÓCH RÓŻNYCH ŚWIATÓW.
NIE, NIE BĘDZIEMY PRÓBOWALI SIĘ DO SIEBIE PRZYSTOSOWYWAĆ.
TAK, MOŻEMY SIĘ KOLEGOWAĆ, ale on ma już 31 lat i chyba powinien zdawać sobie sprawę z tego, że jak dziewczyna mówi NIE to znaczy NIE, nie?
No i właśnie NIE.


Mając 23 lata nadal nie umiem mówić NIE.


Wiek często naprawdę nic nie znaczy. Mając 23 lata często zachowuję się jak 8-latka, nad czym staram się intensywnie pracować na terapii. Mając 23 lata byłam jednak w kilku drobnych związkach i jednym większym i naprawdę wiem czego od związku potrzebuję, a czego nie (na ten moment). Wiem co oznacza cholernie toksyczna relacja, a czym jest zdrowe podejście do drugiego człowieka i bezinteresowna miłość.

Mimo, że o tym mówię, że to komunikuję, że wydaje mi się, że gadam czasem mądrze i jednak ktoś to czyta, to i tak niektórzy faceci tego nie rozumieją. Oni idą jak po swoje. Im się należy, bo tak ich wychowano, a kobiety to tylko udają, że nie chcą. Z takim typem chłopaka spotkałam się właśnie tydzień temu. Wróćmy więc do samego początku.

Ubiegam się o pracę, o której marzę już od dobrych kilku lat. Nie miałam odwagi sama po nią sięgnąć, ale okazja trafiła się sama i zostałam zaproszona na dzień rekrutacyjny. Pomimo, że oglądałam mnóstwo filmów, czytałam kilka tekstów, rozmawiałam ze sporą liczbą osób, to i tak bardzo chciałam zasięgnąć wiedzy od kogoś, kto jest tuż po tym etapie, na którym byłam ja.

Tak też rozpoczęłam poszukiwania na Instagramie. Czemu tam? Bo tak mi było łatwiej i naturalniej. Po hasztagach znalazłam 3 osoby dopiero co zatrudnione przez spółkę dla której chciałam pracować. 2 dziewczyny i 1 chłopak. Pierwsza dziewczyna mi nie odpowiedziała, druga odpowiedziała w niemiły sposób, więc został mi on. Oceniając po zdjęciach – cwaniak jakich wielu. Słysząc ton głosu na voice Messages i sposób wypowiedzi – bananowe dziecko z wybujałym ego. Nadal jednak miałam za mało informacji.

Zaproponował spotkanie na żywo i powiedział, że chciałby one lepiej poznać. Już wtedy napisałam do innego znajomego z pewnymi wątpliwościami: coś mi tu śmierdzi, lepiej zakończyć znajomość z ziomkiem na takim etapie, na jakim jest teraz.
Znajomy odpowiedział: no fakt, ziomek wygląda na takiego jak mówisz, ale daj człowiekowi szansę [nie facetowi, a człowiekowi, zaznaczam = nie patrzę na tego jak potencjalnego partnera].
Uznałam, że spotkanie z tymże człowiekiem będzie typowo koleżeńskie – i tu popełniłam kolejny błąd: nie podzieliłam się tym spostrzeżeniem z wymienionym wyżej ziomkiem. Ziomek mógł dlatego myśleć, że spotykam się z nim, bo mi się podoba i tylko szukam pretekstu.

Mógł tak pomyśleć? No pewnie, że mógł! I okazało się, że tak też pomyślał.

Spotkaliśmy się pod galerią handlową – dobry wybór na takie spotkania, w końcu dużo ludzi, więc teoretycznie bezpieczniej niż w parku (HEHE – czekajcie co było dalej). Widzę ziomka z daleka. Idę więc, a gdy jest on już ode mnie w odległości ok.3 metrów wyciągam do niego dłoń w celu przedstawienia się. Ziomek nawet na nią nie patrzy. Podchodzi do mnie, przytula mnie łapiąc za mój lewy bok i daje mi buziaka w prawy policzek. Ja, nadal w szoku, nadal wystawiam do niego dłoń. W końcu przedstawiamy się sobie.

– Idziemy do parku? – pyta ziomek.
– Spoko. – odpowiadam.
I tu widzę jak robicie ogromny facepalm, bo ja się z ziomkiem nie umówiłam na randkę, tylko na spotkanie typu KOLEŻEŃSKIE: EJ ZIOMEK, POWIEDZ MI JAK W TEJ ROBOCIE TO U WAS W KOŃCU JEST.

Tu może wspomnę, że ziomek z twarzy jest podobny zupełnie do nikogo, no chyba, że do 17-latka. 22 lata ma, prawie trafiłam. Opowiada o swoich oderwanych od życia znajomych ze studiów. wszystko spoko, ziomek, ale jak to jest z tą Twoją robotą? To zaczyna opowiadać.

Siadamy na ławeczce. Jest wtorek, godzina 12. W parku same starsze osoby, Chińczycy z aparatami i matki z dziećmi. Przesuwam się w najdalszy kąt ławki, odgradzam dwoma torbami. Chłopak kładzie ramię na oparciu ławki zawłaszczając sobie przestrzeń. jestem coraz bardziej spięta, ale nic się większego nie dzieje, więc nie mówię NIE. Chłopak przysuwa się i siedzi już w odległości tych moich 2 toreb. Spinam się coraz bardziej, ale nie mówię NIE, bo nic większego się nie dzieje. Chłopak podnosi delikatnie moją dłoń i delikatnie zabiera ją do siebie.
– Po co Ci ta ręka? – pytam nie wyrywając mu jej, ale z szokiem w oczach.
– Ale że co?
– Moja dłoń, co Ty robisz z nią no?
– Wyluzuj, co Ty taka spięta. – patrzy na mnie jakbym twierdziła, że zobaczyłam ducha.

I tu zabrałam mu dłoń. Akcja z ręką trwała ok. 10 sekund i to niby nie było nic wielkiego. NIBY NIE BYŁO. Nie czułam, żeby miał złe zamiary, ale czułam, że on wyobraża sobie Bóg wie co. To tylko dłoń. TYLKO DŁOŃ. Mógł chwycić też za drugą i wcale nie robić tego z delikatnością. NIE WIEM CO MÓGŁ ZROBIĆ. Mógł nie zrobić nic, bo nie wyglądał na takiego, co to potrafi obchodzić się z kobietą. Jest takie piękne, wiejskie porzekadło, które mówi, że ktoś “wyżej sra, niż dupę ma”. Nawet nie chce mi się szukać bardziej kulturalnego określenia. Chodzi o to jak GŁUPIO się zachowywałam.

Bo to może mój przyszły współpracownik. Bo może on coś zrobi na moją niekorzyść. Bo może on nic nie miał na myśli. Bo może ja naprawdę sobie wymyślam i jestem idiotką. NIE.


Koleś przekroczył moje granice.


Z racji tego, że mam skłonności do impulsywnych reakcji uznałam, że powiem mu NIE w grzeczniejszy sposób. Nie wiem czy zrobiłam dobrze, ale skoro męczy mnie to do dziś, to na pewno nie jest to dla mnie bez znaczenia. Nie wiem jak powinnam była to rozegrać, ale najpewniej powiedzieć NIE na samą propozycję spotkania czując, że z jego strony coś jest na rzeczy.

Nie powinnam też się teraz za to obwiniać, stało się. Często słyszę do jakich sytuacji dochodzi w klubach. Obmacywanie, łapanie za biust, za pupę. To wszystko się dzieje, w dodatku często na naszych oczach. A my nie reagujemy. Bo przecież ona sobie da radę. Skoro on to robi, to ona na pewno też tego chce. NIE.

Nie chodzę do klubów między innym z powodu takich obślizgłych typów. Zresztą, jak widzicie, to nie tylko klubów dotyczy. Owszem, dłoń, złapanie kogoś w pasie na powitanie i pożegnanie (tak, ten chłopak pożegnał się ze mną identycznie jak powitał, a wydawało mi się, że już wystarczająco pokazałam na ile mi się to nie podoba – jak widać NIE), to może i nie to samo co złapanie za biust, ale to nadal przekraczanie czyichś granic.

Jako ciekawostkę dodam, że w tańcu zawsze miałam szczęście. Nawet jeśli czyjeś dłonie wędrowały w kierunku moich bioder, to po przeniesieniu ich przeze mnie na talię, niżej już ani razu nie schodziły. Nigdy nie tańczyłam z kimś, kto nie ma dla mnie szacunku. Nigdy nie zdarzyło się, żeby ktoś przekroczył moje granice na parkiecie, ale poza nim już owszem.


Dlaczego o tym mówię?


Z tego samego powodu, z jakiego mówię tu o wszystkim innym. Chcę, żeby osoby (nie tylko dziewczyny), które spotkały sytuacje wymienione przeze mnie w tym tekście wiedziały, że nie są same. Wczoraj, kiedy delikatnie napomknęłam o tym wszystkich w relacji na Instagramie, poczułam się jak idiotka, że w ogóle o tym mówię. Wtedy napisała do mnie Natalia, którą znam jeszcze z dzieciństwa.

Nigdy nie rozmawiałyśmy o swoim życiu, o problemach. Nie wiem nawet czy mówiłyśmy sobie zwykłe “cześć” na ulicy, ale to, że Natalia napisała do mnie właśnie wczoraj, właśnie w takim momencie znaczyło dla mnie niezwykle dużo. Takie wsparcie od rówieśniczki, usłyszenie, że “ja też to przeżyłam i jeśli chcesz, to podzielę się z Tobą/innymi moją historią” jest czymś, co sprawiło, że poczułam, że nie jestem sama.


Czasem wystarczy tylko jedna osoba, która powie “ja też”.


Nie zgadzam się, żebyś przekraczał moje granice obrażając mnie, kiedy mówię NIE.
Nie daję zgody na to, żebyś dotykał mnie, kiedy daję znać, że nie chcę, a tym bardziej, kiedy mówię stanowcze NIE.
Nie pozwolę na to, żebyś czerpał korzyści z sytuacji, w której czuję się niekomfortowo.
Nie jestem słabą, potulną osobą, mimo że Tobie może się tak wydawać. Zostałam wychowana w poczuciu, że mam prawo powiedzieć NIE, kiedy tylko czegoś nie chcę i zawsze mam prawo bronić siebie i swoich racji. Żadne Twoje zachowanie wbrew czyjejkolwiek woli nie może być niczym usprawiedliwione.
Nie dotykaj. Nie mów. Nie rób tak. Nie podoba mi się to. – są to jasne komunikaty, z którymi każdy z nas powinien się liczyć.

Mówię też NIE dniom, w którym tracę pewność siebie przez pożądliwe spojrzenia, przez strach przed nimi. Jestem dumna, że odważyłam się powiedzieć to głośno. Jestem wdzięczna za to, że zobaczyłam dziś informację o akcji NOIZZ – Reagujemy.pl, która dotyczy molestowania seksualnego w klubach, bo to również dzięki niej uznałam, że nie mam co czekać na lepszy moment, tylko napisać to wszystko teraz, dziś.

Molestowanie seksualne w polskich klubach to norma. Ofiary, najczęściej kobiety, nie wiedzą, gdzie zwrócić się o pomoc. Zostają same.  Udają, że nie czują dotyku i biorą winę na siebie.”

https://reagujemy.pl (NOIZZ)