Jest taki zespół i taka piosenka, której mój chłopak szczerze nie znosi. Chodzi o „Pokolenie” zespołu Kombi – klasyk mojego dzieciństwa, dziś utwór, od którego mam „delikatne” ciarki wstydu na plecach. Może to nie zmieni waszego życia, ale uważam, że te cztery wersy refrenu są clue dotyczącym życia i działań młodych aktywistów. Albo po prostu – zwykłych osób takich jak ja, starających się przemycać w swoich treściach jak najwięcej nowych, ciekawych, znaczących informacji z kraju i ze świata.

Nie żyjemy w łatwych czasach (pytanie, czy jakiekolwiek można by w taki sposób nazwać). Widzę to o wiele dokładniej, odkąd obserwuję polską scenę polityczną i generalnie wydarzenia na świecie. Jakoś do 2019 roku żyłam sobie w błogiej nieświadomości i nie powiem, było mi z tym bardzo dobrze. Nie płakałam widząc jak okropna (z mojego punktu widzenia) partia wygrywa wybory. Nie złościłam się widząc jakie ustawy są zatwierdzane przez Sejm. Nie miałam ochoty krzyczeć, żeby rząd wypierdalał.

Dzień dobry Szanownej Dorosłości!

W końcu jednak stało się – „dojrzałam” do tego, żeby tracić nerwy na coś, na co nie mam wpływu. Zaczęłam angażować się w rzeczy, o których nawet nie do końca miałam pełne pojęcie, wkładając w nie swój czas i energię. Sądzę, że w sporej liczbie przypadków – bezsensownie. Owszem, kilkukrotnie zdarzyło mi się usłyszeć podziękowania za głośne mówienie o molestowaniu, seksualności, ciele, granicach – faktycznie w jakiś sposób komuś to pomogło. Cieszy mnie to niezmiernie! Mogłabym więc uznać, że to, co robię, ma sens. Na dłuższą metę – pewności nie mam.

Co powiemy dzieciom?

Mogę jednak odnieść się do tego co mówią nasze (moje, twoje, ich) niereformowalne, dewotyczne babki, nasi rasistowscy ojcowie, czy seksistowscy wujkowie. Mogę przy tym tylko załamać ręce i próbować w jak najłagodniejszy sposób tłumaczyć, dyskutować, ale to nic nie da. Równocześnie mogę z uwagą posłuchać troskliwych kobiet (i mężczyzn) mówiących o tym, że tak już było. Że młodzi walczyli o siebie, wychodzili na ulice z transparentami, krzyczeli, chcieli rewolucji, bo myśleli, że zmienią swoim działaniem świat. W tym przypadku też mogę usiąść w kącie i się popłakać, bo historia lubi się powtarzać. Czy naprawdę nasze pokolenie też ma tak skończyć? Czy za 20 lat naprawdę powiemy dzieciom, że są naiwne, jeśli myślą, że cokolwiek zmienią, bo my byliśmy tego pewni, ale w końcu pogodziliśmy się już z rzeczywistością?

I cóż. Pozostaje mi tylko wiara i nadzieja, że zmiany, o które walczą m.in. feministki zostaną wprowadzone w życie. Zresztą to już się dzieje, przecież rzeczywistość zmienia się cały czas, pytanie tylko jak daleko patrzymy. Wokół siebie widzę coraz częstsze używanie feminatywów (wytępionych i wyśmianych w PRL-u, a powszechnie stosowanych w latach 20. XX wieku), coraz odważniejsze mówienie o tym, że bycie ZWYCZAJNYM, zmęczonym jest jak najbardziej ok. Ale to dzieje się tylko wokół mnie. Potem wychodzę ze swojej pięknej bajki i widzę wszechobecne bydło. Chamstwo i bezczelność starszych ludzi, którzy wytykają dokładnie te cechy młodzieży. No cóż, widocznie taki daliście nam przykład.

Drama Queens

Nie mam zamiaru przewidywać co będzie za 20 lat, jeśli już dziś mam poczucie niestabilnej, niepewnej przyszłości, w której ciężko zaplanować z dużym wyprzedzeniem chociażby zagraniczny wyjazd (53275482 fala COVID 19). Obserwując rzeczywistość nie napawa mnie ona optymizmem. Na pewno jest to także również skutek wszechobecnych działań mediów żądnych emocji, a wiadomo, że emocje przeważnie tym silniejsze i łatwiejsze do osiągnięcia, im bardziej negatywne. Weźcie i pokażcie mi szerokodostępny kanał informacyjny nadający same pozytywne wiadomości ze świata, to kupię Wam dużą czekoladę Milka Oreo. ;P Owszem, na Instagramie takowe konta istnieją Global Positive News, czy The Happy Broadcast, co jest SUPER! Ale na szeroką skalę najczęściej, najszybciej i najgłośniej mówi się o tym, co złe, o DRAMACH.

Do brzegu: ta wiara właśnie jest czymś, co powoduje, że każde kolejne pokolenie uważa, że zmieni świat. I dobrze. Bo gdyby nie młodzi, to świat byłby strasznie ponurym miejscem, w którym nie byłoby nadziei na lepszą przyszłość. Bo przecież skoro „tak jest i tak było” to nie ma innej opcji jak tylko „tak samo musi wyglądać przyszłość”. Mój profesor z Uniwersytetu SWPS nazywał to syndromem idioty. Mocne słowa, milordzie. Ja nazwałabym to po prostu przyzwyczajeniem, czymś, co daje jakiekolwiek poczucie bezpieczeństwa, stabilności. W końcu po co zmieniać coś, co działa? A no może po to, żeby udowodnić, że da się prościej, skuteczniej i milej.

Dam znać, jak ta walka z szarą codziennością (tudzież: wiatrakami) mi się znudzi. Do następnego!
PS. Zdjęcie przedstawia mojego wykładowcę z Grafiki, chcącego obrócić zdjęcie do właściwej pozycji. To dowód na to, że da się inaczej. 😉