Nie jest łatwo znaleźć motywację do czegokolwiek pośród ludzi, którzy sami jej nie posiadają. W momencie wkraczania w dorosłość opcji wyboru jest coraz więcej – nie tylko możesz, ale już musisz decydować sam za siebie. To od Ciebie zależy, czy chcesz dopasować się do środowiska o patologicznych zapędach,
czy stawić mu samotnie czoła mówiąc wprost, że to Ci nie odpowiada. Małe prawdopodobieństwo,
że ktokolwiek Cię w tym poprze. Może nawet nie chodzi o sam strach przed zaryzykowaniem, a o to,
że mało kto rozumie Twoją postawę, Twój sposób myślenia. Wtedy przychodzi pora na upragnione zmiany. Pojawia się mała iskierka nadziei, że od teraz coś się zmieni.

I może miałoby szansę się zmienić, gdybym w porę zauważyła, że to ja muszę coś zmienić w sobie
samej – podejście do ludzi. Przestać udawać, że coś mi się podoba, kiedy jest zupełnie inaczej.
Przestać przytakiwać, próbować dostosowywać się do ludzi, z którymi nie mam szansy stworzyć długotrwałych relacji. O takich ludzi jest zresztą wyjątkowo trudno.

Myślę, że u sporej części społeczeństwa największe przełomy w „dojrzewaniu” zaczynają się w szkole średniej. Może dlatego, że już wtedy jesteśmy zmuszeni do obrania kierunku, w którym zmierzamy. Liceum, czy technikum? A może zawodówka?

O zawodówce nie myślałam. W dużej mierze przez ambicje i przez ogólnie przyjęte opinie kto i czemu idzie do szkoły zawodowej – tak, myślenie stereotypowe, mimo wszystko w niektórych stereotypach coś jest. Możliwe, że do wypowiedzenia się na ten temat skłonił mnie artykuł na który trafiłam jak zwykle przez „fejsbukowy przypadek” (na Facebooku przypadków nie ma, ale o tym kiedy indziej). W tymże artykule wypowiadali się uczniowie szkół zawodowych, którzy wybrali je całkiem świadomie, a nie dlatego że „nie dostali się do liceum”. Tak czy inaczej – gdybym miała jeszcze raz wybierać szkołę średnią, do zawodówki nadal miałabym taki sam stosunek. Inaczej może byłoby gdybym była pewna czym chcę się zajmować
w przyszłości – po czterech latach szkoły średniej stwierdzam, że nadal nie wiem i że mam do tego pełne prawo.

Liceum? Po gimnazjalnej męce z chemią, fizyką, matematyką, historią, biologią i innymi jakże wiele wnoszącymi do mojego życia przedmiotami byłam pewna, że nie chcę przechodzić tego po raz kolejny. Poza tym o licealnej społeczności także mam wyrobioną opinię i obawiałam się, że tym bardziej będę miała wrażenie, że po raz kolejny przechodzę przez gimnazjum tyle, że z innym egzaminem na końcu.
Nie żebym twierdziła, że Ci, którzy idą do liceum nie mają ambicji, wiedzy i umiejętności… Chodzi raczej o to co robi z Wami system nauczania i o to, co po części zrobił ze mną w gimnazjum, czy podstawówce.

Technikum? Miałam wrażenie, że muszę porzucić trochę ambicji na rzecz poniekąd szkoły zawodowej,
ale miałam i motywację do sprawdzenia, czy to czym się interesuję i co lubię jest tym, z czego chcę się w przyszłości utrzymywać. Nie będę trzymać dłużej w niepewności – nie, fotografia zdecydowanie tym nie jest. Na szczęście jeszcze za „naszej kadencji” nastąpiła mała rewolucja w systemie nauczania i w czwartej klasie Technikum Fototechnicznego w Warszawie (na studiach dowiedziałam się jeszcze o przynajmniej dwóch takich szkołach w Polsce) posłuchaliśmy trochę o Web designie, grafice komputerowej, DTP, filmie
i animacji. Klasa maturalna dała mi stanowczo za mało czasu i możliwości na wniknięcie w nowe zagadnienia, ale to chyba właśnie wtedy zaczęłam widzieć dla siebie jako-taką przyszłość.

To także wtedy, w klasie maturalnej zaczęłam dogadywać się, albo raczej: rozmawiać z ludźmi.
Było to spowodowane największym kryzysem jaki do tej pory przeżyłam (pewnie trochę ich jeszcze przede mną), który z kolei wyniknął z zakończenia związku, w który stanowczo za mocno się zaangażowałam. Koleżanki, z którymi zazwyczaj rozmowa kończyła się na przywitaniu, wymienieniu opinii o nauczycielu/zajęciach/sprawdzianie nagle wykazały się ogromnym sercem (albo po prostu litością i było im mnie szkoda) i zaczęły mnie wspierać. W momencie, w którym zaczynałam czuć, że chcę utrzymywać
z nimi kontakt po ukończeniu szkoły nasze drogi się rozeszły – podobno jestem niewdzięczna.
Wtedy też znowu zniechęciłam się do ludzi i stwierdziłam, że w moim otoczeniu wszyscy są dojrzali inaczej. Z perspektywy czasu nadal się z tym zgadzam, jeśli uznać, że określenie „dojrzali inaczej” nie oznacza zupełnej niedojrzałości, ale to, że każdy dojrzewa w inny sposób, wpływają na niego zupełnie inne czynniki i niekoniecznie ja muszę mieć pełną świadomość jak to jest stracić oboje rodziców w tragicznym wypadku, a ktoś inny niekoniecznie musi rozumieć, że faktycznie można uzależnić się od drugiego człowieka i przeżywać rozstanie z nim jak śmierć całej rodziny naraz.

Wszystko zaczęło się zmieniać mniej więcej w lutym 2016 roku. Poznawałam coraz więcej miejsc i ludzi, którzy wydawali się wiedzieć czego chcą. Niektórzy z nich byli tylko krótkim,ale potrzebnym etapem
w moim życiu, później kontakt naturalnie zanikał i od czasu do czasu go odnawiamy, a niektórzy zostali przy mnie do dziś. Ludzi, z którymi jestem w stanie szczerze porozmawiać jest kilku i nie jest to niczym dziwnym, nie da się przyjaźnić ze wszystkimi (do czego uparcie kiedyś dążyłam), w końcu przecież
„jeśli nie masz wrogów, to znaczy, że robisz coś źle” ;).

Nie ze wszystkimi porozmawiasz o czymś więcej niż o pracy. Nie ze wszystkimi się zrozumiesz.
Nie wszyscy będą podzielać Twoje zdanie. Wystarczą dwie, czy trzy osoby, które wiedzą, że nie muszą mydlić Ci oczu fałszywymi komplementami, że mogą być wobec Ciebie całkiem szczere, i że jeśli coś będzie nie tak, powiedzą Ci to prosto w oczy. Nie musisz do nikogo się dostosowywać, dla nikogo się zmieniać
i postępować wbrew sobie. Jedyne o czym musisz pamiętać to to, że ludzie przychodzą i odchodzą,
ale potem pojawiają się nowi i każdy uczy Cię czegoś innego. Mogą minąć lata zanim znajdziesz choć jedną taką osobę, ale kiedyś na siebie traficie i będziecie wtedy pewni, że co by się nie działo będziecie mogli na sobie polegać.

Jak na razie jestem zdana wyłącznie na samą siebie. Codziennie zmagam się z nowymi wyzwaniami
i codziennie jest coraz ciężej, jednak mimo ciągle pojawiających się nowych wątpliwości, wiem czego chcę
i o co walczę. Walczę o siebie i fajne życie. Może się poddam, może to wszystko porzucę i zamknę się na zawsze w swoim pokoju, ale chcę spróbować udowodnić, że warto było przeżyć to wszystko, co przeżyłam i warto było bać się nieznanego, dzięki któremu jestem właśnie tutaj.

Jeśli mi się uda, mam nadzieję, że będę dla kogoś, choćby i jednej osoby, inspiracją do podniesienia się
z ziemi, ruszenia z miejsca i udowodnienia samemu sobie, że można. Nie pozwólcie, aby ktokolwiek był
w stanie sprawić, że stracicie wiarę w to, co robicie, wiarę w siebie i że uwierzycie, że np. przez swoją wysoką wrażliwość jesteście słabi, bezbronni, że wszystko sobie „wymyślacie”, „dopowiadacie” i że nie macie szansy na odniesienie sukcesu, tylko przez to, że ktoś próbuje Wam to wmówić. Ludzie działający według tego schematu zazwyczaj nie wierzą w samych siebie, dążą do zniszczenia wszystkich i wszystkiego,
co potencjalnie może być dla nich konkurencją. Opowiadają bezustannie o swoich osiągnięciach,
ba, osiągnięcia są pierwszą rzeczą, jaką usłyszycie zaraz po słowach „Hej, mam na imię…”. To jest dobre,
to też może motywować, ale przez znaczną część znanych mi ludzi jest to odbierane jako coś bardzo nienaturalnego. Moi znajomi mający na swoim koncie naprawdę spore osiągnięcia, cenieni przez wiele osób, nie tylko przez przeciętnych „Kowalskich”, nie mówią nowo poznanym kim są i czego dokonali.
W zasadzie mowa o dwóch skrajnościach – przechwalaniu się i zupełnym milczeniu. To drugie ma jednak dużą przewagą nad przechwalaniem się – masz jeszcze szansę czymś zaskoczyć i właśnie tą skromnością, pokorą zdobyć szacunek społeczności. Chcę się nauczyć spokoju, znaleźć równowagę, szanować ludzi i to, co robią. Chcę nauczyć się pokory. To niełatwe przebić się przez tłum rozwydrzonych ludzi dążących po trupach do celu i krzyczących o swojej wielkości. To kolejne wyzwanie, aktualnie chyba dla mnie najtrudniejsze. Ale spróbuję, bo już kilka razy rezygnowałam i potem bardzo tego żałowałam.

Nazywam się Ola Sadowska, mam 20 lat i zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby spełnić swoje marzenia.

________
Zdjęcie: Jakub Fąferek ( https://www.instagram.com/fonfr_/ )
Ludzikiem na zdjęciu jestem ja.