11 dni temu siedzieliśmy sobie w 11 osób w czeskim górskim schronisku (wchodzenie pod górę po TAKIEJ nocy i TAKIM poranku mnie zniszczyło; a kto tu łaził po norweskich wzgórzach, bo już chyba zapomniałam…?). Nastroje dopisywały, zepsułam je ja.

⁃ Adam podesłał mi skan mojego paszportu. Odprawię nas już, co Ty na to?
⁃ Pokaż, pokaż!… Ale ten paszport jest ważny do lutego, Wojtek. Żeby gdzieś lecieć trzeba mieć chyba dokument ważny przez 6 miesięcy? Poza tym: to IZRAEL, Wojtek, I-Z-R-A-E-L!
No i się zaczęło. Wojtek zamiast beztrosko się bawić zaczął szperać po internetowych forach i czytać posty przeważnie mające więcej niż 5 lat. W internecie próżno szukać pocieszenia, czytając kolejne komentarze utwierdzał tylko siebie i mnie w tym, że skoro większość twierdzi, że się nie da to się nie da.

Jeśli o mnie chodzi (żadną tam pesymistkę, chociaż optymizm toż to też nie był) idea Izraela bezpowrotnie przepadła. Nie widziałam już sensu w szukaniu ładnych miejsc do odwiedzenia i przygotowałam się
na stratę 800 PLN, które składały się na połowę łącznej kwoty (ja+Wojtek) lotów w obie strony i dwóch zarezerwowanych wcześniej noclegów w bauhausowskiej HAWIRZE (parafrazując Kurskiego) z wanną stojącą tuż przy łóżku.

Wojtek ma już swoje lata (25 to nie przelewki), więc nie ukrywałam swojego zdziwienia tym, że wcześniej nie sprawdził kiedy jego paszport przestanie być ważny, szczególnie, że wspominał o tym, że „noooo,
w 2018 jakoś muszę nowy wyrobić, bo ten mi się skończy”. Moje oburzenie zabrzmiało bardzo pretensjonalnie i typowo babsko jednak TAK TRZEBA BYŁO. Podejście do tematu co najmniej nieprofesjonalne jak na kogoś kto przejechał wzdłuż i wszerz trzy kontynenty (HEJTUJCIE
W KOMENTARZACH!!!11!1!). O dziwo okazało się, że w 1 dzień nie da się wyrobić paszportu tymczasowego, więc mimo próby naprawienia karygodnego błędu Wojtek winy nie odkupił i też zaczął powtarzać,
że „trudno, kasy szkoda, ale nie można o tym myśleć, nauczka na przyszłość”.

27.11, poniedziałek, rano, wylot o 15:00

⁃ Jak to „lecimy”?
⁃ Normalnie, trzeba spróbować, bo inaczej będziemy tak siedzieć i się zastanawiać.
⁃ Nie wiem co tam do zobaczenia, nie mam planu, nie puszczą Cię zresztą, bez sensu. Ale chodź.

Ani słowa od Pani z budki Straży Granicznej. Ani słowa od Pana z budki izraelskiej Straży Granicznej.
Stres był jednak nieporównywalnie większy w tym drugim przypadku, kiedy to Wojtek obserwował wypytywanych przed nami turystów.
⁃ W jakim celu tu przylecieliście?
⁃ Turystycznie.
– Na jak długo?
– Na cztery dni.
– To Wasza pierwsza wizyta w Izraelu?
– Tak, pierwsza.
Kiedy strażnik zaczyna oglądać paszport Wojtka, do budki wchodzi drugi mężczyzna. Zaczynają rozmawiać. Możliwe, że to dzięki temu strażnik magicznie zapomina o co nas (nie) pytał i po chwili podaje nam wizy.
⁃ Enjoy your stay in Israel!

Z niedowierzaniem wymieniliśmy spojrzenia, grzecznie podziękowaliśmy i przeszliśmy przez halę odbioru bagażu. Tuż po wyjściu na zewnątrz budynku uderzyło nas przyjemnie ciepłe, lekko wilgotne i bardzo wiosenno-letnie powietrze. Rześko, świeżo tak, teraz już z górki, trochę bez planu, czasu mało, ale jesteśmy, dotarliśmy. Z racji totalnego nieprzygotowania czekało na nas sporo niespodzianek. Zupełnie nie wiedziałam czego powinnam się spodziewać oprócz tego, że będzie ciepło. Wstyd mi bardzo, bo to,
że bilety kupiliśmy tydzień przed wylotem nie jest żadnym usprawiedliwieniem.

Pierwszym co nas zaskoczyło było to, że

1. Praktycznie wszystko jest napisane po hebrajsku.

Niestety, rozkładu jazdy pociągów nie mieliśmy prawa zrozumieć – nie było tam ani słowa w j.angielskim, co w międzynarodowym porcie lotniczym jest trochę nielogiczne (Wojtek do tej pory oprócz Izraela z takim zjawiskiem spotkał się jeszcze tylko w Chinach). O ile jeszcze maszyna do kupna biletów dawała możliwość obsługi w j. angielskim i wyboru stacji do której chcemy dojechać, o tyle wydrukowanych biletów nie byliśmy w stanie zrozumieć, pozostawała tylko nadzieja, że wszystko jest jak być powinno. To samo powtórzyło się przy korzystaniu z autobusów Tel Awiw-Jafa – Jerozolima (przewoźnik: Egged)
i Jerozolima – En Gedi.

Swoją drogą na produktach również ani razu nie znalazłam opisu w języku innym niż hebrajski.
Trochę lepiej było z nazwami ulic – te były napisane nie tylko po hebrajsku, ale i arabsku, a czasem nawet
po angielsku.

Ciekawą kwestią są też

2. Ceny.

Informacja, że 1 ILS= ok. 1PLN wydawała się bardzo optymistyczna, niestety przez nią nie sposób było znowu przeliczać wszystkiego na złotówki. Za przejechanie jednej stacji z lotniska do naszego lokum zapłaciłam 14 szekli (brak biletu studenckiego). Jechaliśmy co prawda ok. 10 minut, więc zgodnie uznaliśmy, że w jakiś sposób cena ma rację bytu.
Co by się znowu zbyt nie rozpisać szybkie podsumowanie orientacyjnych cen:
– mała pizza w Domino’s Pizza + 1,5l Coca-Cola- 72 szekle,
– płyn do kąpieli – 19 szekli,
– duża butelka Head&Shoulders (małej akurat nie było, a Wojtek zapomniał, że zabrałam szampon
z Polski) – 28 szekli,
– 0,75l wody – 19 szekli,
– małe Doritos – 8-12,5 szekli,
– 1,5l Coca-Cola – 6-9 szekli,
– pączek – 8 szekli,
– najtańsze białe wino – ok. 30 szekli,
– zestaw Burger + frytki + mała Coca-Cola (Burgers Bar na dworcu w Jerozolimie) – 49 szekli,
– pyszny obiad dla 2. osób w jerozolimskiej restauracji Azura (naprawdę polecam!): hummus z sezamem, sałatka z pomidorów, mięso w sosie pomidorowym, 2x falafel , zupa – 140 szekli,
– płynny ser robiący nam za masło (:D) – 12 szekli,
– opakowanie wędliny – 17 szekli,
– chleb – 6 szekli,
– dwa mały serki w stylu Monte – 5 szekli,
– pizza do odgrzania – 15 szekli,
– kanapka – 18 szekli,
– burger w McDonald’s – ok. 10 szekli,
– mała butelka piwa – 15 szekli,
– bilet w jedną stronę (Jerozolima – En Gedi) – 34 szekle,
– bilet w jedną stronę (Tel Awiw – Jerozolima) – 16 szekli,
– bilet studencki do Parku Narodowego En Gedi – 24 szekle.

 

 

Myślę, że głównym tego powodem może być to, że Izrael staje się miejscem coraz chętniej odwiedzanym przez turystów. Nie mam co prawda jak porównać cen w mniejszych miejscowościach, mogę się tylko domyślać, że cenowe różnice nie są aż tak wielkie.

Przeszkadzał mi również fakt, że o cenach dowiadywałam się często dopiero przy kasie. Raz spotkałam się z w miarę dobrym opisem cen produktów na półkach, dwukrotnie spotkałam się z tym, z czym miałam
do czynienia mniej więcej 7 lat temu w małych, przeważnie rodzinnych sklepikach w Polsce, czyli ceną przyklejoną na każdy produkt.

Swoją drogą, po raz pierwszy w sprzedaży detalicznej widziałam paczkę z… 40 rolkami papieru toaletowego :D. Niestety, ceny nie znam, jednak kilkukrotnie widziałam mieszkańców dumnie kroczących przez miasto z wielkimi paczkami z papierem w czerwone serduszka.

3. Zdecydowana przewaga małych, lokalnych sklepów nad supermarketami.

Próżno szukać tu Carrefour’a, czy Auchan. W każdym budynku znajduje się multum prawie identycznych małych, rodzinnych sklepów, a to z jedzeniem, a to z tkaninami, a to z alkoholem, a to z oświetleniem
do domu. Wieczorem mijając kolejne takie miejsca nie sposób było nie zajrzeć do nich choć przez moment, zresztą nie trzeba było się zbytnio wysilać – drzwi były otwarte na oścież, czasem nie było ich wcale.
W środku siedziało przeważnie ok. 5 osób, które prowadziły intensywne rozmowy, śmiały się, tak jakby wiedziały, że żaden klient już nie przyjdzie. Ciekawe, że na miejsce spotkania wybierali akurat swoje
małe przedsiębiorstwa.

BTW, jeśli macie trochę czasu i jesteście akurat w Tel Awiwiem, możecie przejść się po Carmel Market, mnóstwo lokalnych produktów, ciekawy klimat. W momencie kiedy my tamtędy spacerowaliśmy…
w sumie trudno nazwać to spacerem. Przez sporą ilość ludzi ciężko było skupić uwagę na czymś innym niż na tym, żeby nie zgubić portfela, dokumentów i siebie nazwzajem. Otaczali nas co prawda sami mieszkańcy miasta lub jego okolic, o dziwo bardzo rzadko można było dostrzec tam jakiegokolwiek turystę. To właśnie to tworzyło klimat.

4. Kontrola + lotnisko Ben Gurion.

Izrael słynie z Mosadu, kontroli na lotnisku Ben Gurion w Tel Awiwie oraz z tego, że jest skłócony ze wszystkimi swoimi arabskimi sąsiadami. Niestety, nie przywieziemy stąd kolejnego stempla w paszporcie – z nim absolutnie nie wjechalibyśmy m.in. do Iranu, Arabii Saudyjskiej, Libanu czy Jemenu. Przy wjeździe
do Izraela po odbyciu krótkiej rozmowy dostajemy wizę w formie oddzielnej karteczki, podobną (o trochę innej barwie) przy wyjeździe z kraju.
Jeśli chodzi o kontrolowanie – jak to jest przy wjeździe do Izraela napisałam na początku wpisu. Wyjazd to trochę inna bajka – z kimkolwiek o nim nie rozmawiałam za każdym razem słyszałam to samo – a to że na lotnisku trzeba być co najmniej 3h przed odlotem, a to, że będą sprawdzali moje prywatne wiadomości
i zawartość kont na portalach społecznościowych, zadawali dziwne pytania i sprawdzali pod każdym możliwym względem. Jak to było w moim przypadku?

Problem zaczął się jeszcze przed dojazdem pod terminal. Do autokaru wszedł strażnik z bronią przewieszoną przez ramię. W dłoni miałam przygotowany paszport, jednak wzrok mężczyzny od razu powędrował na chłopaka wyglądającego na muzułmanina siedzącego na drugim siedzeniu za kierowcą, tuż przed nami. Strażnik spytał go o coś w j. hebrajskim, po czym nie słysząc odpowiedzi poprosił go
o paszport, a po jego przejrzeniu poprosił o wyjście z autokaru. Kierowca toczył intensywną dyskusję z innym pasażerem i w międzyczasie prosił strażnika, który wrócił na dalszą kontrolę,
o przepuszczenie autokaru. Musieliśmy czekać ok. 15 minut zanim chłopak bez słowa wrócił wraz ze swoim bagażem do autokaru. Wysiedliśmy przy Terminalu 1, okazało się, że dobrze zrobiliśmy, bo właśnie stamtąd odlatywał samolot RyanAir. W drzwiach stało dwóch strażników i jedna strażniczka. Usiadłam z walizkami na ławce, Wojtek wyszedł zapalić. Nie było go już całkiem długo, jednak umówiliśmy się, że będę czekała tutaj, nigdzie indziej. Czekałam więc dalej. W końcu go dostrzegłam. Miał dziwną minę.
– Wchodząc do budynku kazali mi się zatrzymać, dobrze, że zabrałem ze sobą paszport, bo od razu kazali mi go pokazać. Pytali dlaczego wyszedłem i teraz wracam, z kim się widziałem, czy ktoś coś mi dał,
gdzie przebywałem w Izraelu, z kim, ile czasu jestem w Izraelu i… czy Robert Lewandowski to moja rodzina.


Przyszedł czas na kontrolę nr 1. Pan spytał jedynie gdzie i czym lecimy i skierował nas do odpowiedniej kolejki. Tu spędziliśmy ok. 10 minut zanim podeszliśmy do właściwego stanowiska kontroli. Tu pojawiły się pytania o długość pobytu, o odwiedzone miejsca, łączące nas relacje, długość związku, o to czy skoro lecimy do Wrocławia to tam mieszkamy, czy mieszkamy razem, czy ktoś dał nam jakiś prezent, prosił o przewiezienie czegoś, kto pakował nasze bagaże. Potem poleciała seria pytań skierowanych do Wojtka
o jego pobyt w Egipcie i w Dubaju – gdzie spał, czy kogoś tam zna, w jakim celu tam był. Mężczyzna podziękował nam za współpracę, oddał paszporty z naklejonymi z tyłu żółtymi kartkami z numerem
i kodem kreskowym i nakazał pójść w kierunku drzwi przy których stały dwie kobiety. Swoją drogą niedawno trafiłam na artykuł, w którym napisane było, że istotna jest tylko pierwsza liczba kodu od 1 do 6, gdzie 6 to osoba o potencjalnie najwyższym czynniku zagrożenia. Dostaliśmy naklejki z numerem zaczynającym się od 5, zapewne przez wcześniejsze Wojtkowe arabskie podróże.

Tak czy inaczej – następna wspomniana już kontrola to ponowne sprawdzenie paszportów.
Jazda ruchomymi schodami na górę i kolejna kontrola, tym razem przy skanerach twarzy. Należało położyć paszport zdjęciem do dołu, kliknąć przycisk skanowania na ekranie (moja instrukcja była w języku rosyjskim, widocznie z tylko sobie znanego powodu system uznał go za najbliższy polskiemu ;P) i czekać na wydruk kartki pozwalającej na opuszczenie kraju. Wojtek znowu miał problem – na zdjęciu nie miał brody, system miał problem. Ja już też, bo nagle Wojtek zniknął z mojego pola widzenia i nie pojawiał się przez kolejne 5 minut. Okazało się, że musiał przejść kontrolę trochę mniej automatycznie,
bo przeprowadzoną przez pracownika lotniska.

Po przejściu 3 metrów ponowna kontrola paszportów i dodatkowo kodu przyklejonego z tyłu paszportu. Szybkie pytanie o godzinę odlotu i informacja o tym, że mamy przejść do kolejki po prawej stronie.
Zwykła kolejka szła tak jak to zwykłe kolejki mają w zwyczaju – w miarę sprawnie. My staliśmy w miejscu. Co ok. 5 minut przesuwaliśmy się o kolejne pół metra. Po pół godzinie przed nami stało jeszcze około 8 osób
(a początkowo było ich ok.20). Co jakiś czas zadawano pytania o to, czy czyjś samolot odlatuje o 12. Przed 13.
O 13. Kiedy byłam już na tyle blisko kontroli, że wyraźnie widziałam jak ona przebiega trochę nie wierzyłam własnym oczom.

Kojarzycie moment, kiedy na polskim lotnisku “zapikacie” na bramkach? Wystawia się wtedy ręce przed siebie, potem odwraca, to tzw. kontrola paskowa (kontrola ETD) – ma to zapobiegać wniesieniu na pokład samolotu materiałów wybuchowych. Tak więc tutaj, na lotnisku Ben Gurion, podczas tej sławetnej kontroli do której kolejka długa (jak i czas oczekiwania) sprawdzają w ten sposób wszystko – wnętrze plecaka, telefon, paszport, wnętrze walizki, ubrania, a nawet (to już w momencie, w którym przeszłam przez bramkę) buty. Nie te w walizce, te na stopach.

Dalej jest już tylko odbicie karty pokładowej i to BEZ POKAZYWANIA PASZPORTU! Trochę zdziwiło mnie to, że nikt nie rwał się do pójścia do wyjścia jako pierwszy, wszyscy siedzieli jakby nie słysząc komunikatu. Postanowiliśmy, że zostaniemy dobrym przykładem dla innych, a przy okazji będziemy mieli szansę zabrać swoje bagaże na pokład. Niestety, tu też czekała na nas niespodzianka – do luku bagażowego wysyłane były bagaże pasażerów wsiadających do samolotu jako pierwsi. Nam udało się cudem to obejść.

5. Miejskie uliczki.

Na ulicach Tel Awiwu i Jerozolimy często stoją palety z ofoliowanymi napojami, czy innymi produktami spożywczymi niemieszczącymi się w budynkach. Zapachy bywają przykrą niespodzianką, podczas zwykłego spaceru uliczkami odchodzącymi od głównych zapach moczu potrafi towarzyszyć bardzo długo. Najgorzej było chyba tuż przy dworcu głównym w Jerozolimie. Pod nogami często walają się śmieci, to tu po raz pierwszy w życiu zobaczyłam sławne z kreskówek z dzieciństwa sceny, kiedy to koty
w poszukiwaniu jedzenia grzebią w śmietnikach. Głównie przy przystankach można trafić na ogromne okratowane metalowe pojemniki, w których znajdują się puste plastikowe butelki. Z jednej strony więc trochę pamięta się o recyklingu, z drugiej trochę się zapomina o często spotykanym nieporządku.

6. Wszechobecność broni i wojskowych.

W tramwaju – dwoje wojskowych z bronią. Przed wejściem na dworzec autobusowy – bramki, kontrola paszportu i bagażu. W restauracji – tłum wojskowych z bronią na kolanach śmiejących się między sobą jak gdyby nigdy nic. W Jerozolimie na Starym Mieście – grupka 10 wojskowych. Na ulicach – cywile z bronią za pasem lub przewieszoną przez ramię (jest to przywilej dla wybranych mieszkańców kraju).

Będąc w Rzymie czy w Paryżu również spotykałam się co jakiś czas z widokiem wojskowych, jednak nie
w takich ilościach jak tu.

Kobiety także mają obowiązek służby wojskowej z racji tego bardzo często można zauważyć dość groteskowe połączenie delikatnej, pięknej, wręcz wybiegowej urody, figury i postawy z ciężką bronią.

7. Różnorodność temperatur.

O ile przyjemne ciepło w Tel Awiwie było normą, o tyle wysiadając z autobusu w Jerozolimie temperatura mocno zaskoczyła – temperatura w ciągu dnia nie przekraczała 15◦C. W En Gedi z kolei temperatura była na pewno wyższa niż 25◦C. Jerozolimę z Tel Awiwem dzieli mniej więcej 1h drogi, tyle samo zajmuje przejazd z Jerozolimy do En Gedi.

8. Wjechanie z (prawie) nieważnym paszportem.

Ten punkt powinien znaleźć się chyba na samym początku listy, bo to w końcu od niego wszystko się zaczęło. W internecie nie znalazłam żadnej informacji potwierdzającej na 100%, że wjechanie do Izraela
z paszportem ważnym ledwo 2 miesiące od przyjazdu może się udać i nie sprawi to żadnych problemów.
Tak czy inaczej, jeśli znajdujecie się w podobnej sytuacji warto spróbować, jednak o wiele lepszym rozwiązaniem jest sprawdzenie ważności paszportu przed zakupem jakichkolwiek biletów,
czy zagranicznych wycieczek.

9. Taniec na ulicy w centrum Tel Awiwu.

Z tyłu rozlega się głośna muzyka. Odwracam się i widzę białą furgonetkę z niezrozumiałym dla mnie grafitti. Wysiada z niej 3 ubrano na biało mężczyzn, jeden, kierowca, jedzie autem z prędkością ok. 3km/h (w centrum miasta, pozwolę sobie przypomnieć). Kierowcy trąbią, krzyczą, piesi wyjmują telefony
i skierowują w stronę radosnych-roztańczonych. Mi pozostaje tylko patrzeć – telefon zostawiłam w domu, ha, brawo ja! Mężczyźni mieli pejsy i jarmułki, jednak ich ubiór wskazywał na to, że raczej nie są ortodoksyjnymi wyznawcami judaizmu. Bez względu na to – widok był zadziwiający i mam go przed oczami do dziś ze względu na spokojne, powoli toczące się życie i opanowanie, z jakimi do tej pory kojarzyłam Żydów.


10. Niedosyt.

Brakuje mi wgłębienia się w kulturę mieszkańców Izraela, bliższe ich poznanie. Zobaczyłam niezwykle mało, nie jestem w stanie wypowiadać się na niektóre tematy, często brakuje mi czegoś do porównania, bardziej ogólnego spojrzenia. Taki był jednak zamysł – krótki „wypad do ciepełka”. Nie sądziłam jednak,
że wrócę stamtąd z takim niedosytem czasu i odwiedzonych miejsc. Dopiero na koniec zobaczyłam tę bardziej interesującą mnie stronę Izraela – naturalną. Marzy mi się spać tam pod namiotem,
mieć mnóstwo, mnóstwo czasu i najlepiej jak najmniej planów, a jak najwięcej spontanicznie znalezionych bajecznych miejsc, bo z pewnością można sporo ich tam znaleźć. Po cichu bardzo liczę na to, że wrócę tam kiedy ceny będą trochę niższe, ale liczyć na to to tak samo jak wierzyć w to, że w Norwegii będzie tak tanio jak w Polsce (chociaż mam wrażenie, że było tam taniej niż w Izraelu 😉 ).

Mam wrażenie, że Izrael jest jeszcze w dużej mierze nieznany i skrywa w sobie sporo tajemnic czekających na odkrycie. A kto inny to zrobi, jeśli nie my?!