Późnym wieczorem 16.08, tuż po powrocie ze Świdnicy (a dzień wcześniej z Portugalii), wchodząc do swojego pokoju zauważyłam leżący na komodzie najnowszy numer National Geographic Traveler Polska,
a na okładce tytuł: „Ruszaj w góry!”. Czemu by nie? – pomyślałam.

Pamiętając słowa Wojtka, który powiedział, że najbliższy weekend będzie jego pierwszym wolnym weekendem od dawna uznałam, że warto spytać – a nuż go przekonam.
– Nie chce Ci się może jechać w góry?
– Hm… dawno nie byłem, nawet w ten weekend można.
– Ma padać, ale i tak bym pojechała!
– Może do Szklarskiej Poręby w Góry Izerskie? Maciek był tam ostatnio z Olą na zdjęciach i polecał.
– Pojadę wszędzie gdzie pięknie.

Tym sposobem dokładnie tydzień temu w sobotę o 5 rano byłam już w drodze do Wrocławia. Bałam się,
że nie wykorzystamy tego dnia w pełni z racji tego, że z podekscytowania tej nocy zupełnie nie mogłam zasnąć. Okazało się jednak, że dwie godziny snu w pociągu wystarczyły do zregenerowania sił (nie w pełni, ale wystarczyły 😉 ).

W Szklarskiej miałam do wykonania bardzo ważną misję – Kuba, który napisał do mnie bodajże dwa dni wcześniej na Instagramie wspomniał o niespodziance, jaką chciał zrobić swojej dziewczynie. Ula do końca sierpnia miała podróżować autostopem z przyjaciółką po Bałkanach, a z racji tego, że zbiera pocztówki Kuba wymyślił, że kiedy Ula wróci do Polski jej skrzynka pocztowa będzie wypełniona kartkami skąd tylko się da. Pisał do każdego, kto aktualnie gdzieś podróżował. Do mnie napisał będącym przekonanym,
że nadal jestem w Portugalii. Był zawiedziony. Jego pomysł mnie jednak zachwycił i z racji tego,
że w mojej głowie pojawił się szalony plan podróży w góry uznałam, że chętnie stanę się częścią tego pięknego projektu. Nie wiem kiedy ostatnio wysyłałam pocztówkę, ale sprawiło mi to wiele frajdy!
Oby Ula nie zdążyła przeczytać tego wpisu przed powrotem do Polski!

W końcu dotarliśmy na miejsce. Znaleźliśmy się tuż przy granicy z Czechami. Naszym celem było Schronisko Turystyczne „Orle”. Pojawiła się jednak przeszkoda – znak mówiący o bezwzględnym zakazie wjazdu na trasę prowadzącą do miejsca docelowego. 4,6km, czyli 1h spacerkiem z Polany Jakuszyckiej
z ciężkimi plecakami. Ta perspektywa średnio przypadła nam do gustu. Maciek nie odbierał telefonu,
więc ostatecznie postanowiliśmy zostawić auto przy znaku informującym o tym, że samochody pozostawione tu na noc zostaną odholowane i wyruszyliśmy przed siebie.

Po drodze minęło nas przynajmniej jedno auto. Wtedy też zaczęliśmy się zastanawiać czy dobrze robimy – a może by tak po prostu spróbować pojechać i jakby co udawać, że nie zauważyliśmy znaku? Tak też można było zrobić, bo na miejscu okazało się, że można tu dojechać bez najmniejszego problemu.
Plecaki zostawiliśmy w wynajętym pokoikui wróciliśmy po Wojtkowy samochód. W taki sposób pokonaliśmy spacerkiem prawie 10km po asfaltowej drodze i zanim poszliśmy po to, po co tak naprawdę tu przyjechaliśmy byliśmy już zmęczeni. Usnęliśmy na ok. 2 godziny, mieliśmy obudzić się na zachód Słońca, żeby nagrać go z drona – zaspaliśmy. Wieczór spędziliśmy zajadając pyszną, domową kolację wykupioną
w „Orlim” z widokiem na ognisko. Było magicznie.

W niedzielę znów zaspaliśmy, tym razem na wschód. Wystartowaliśmy po śniadaniu. Pogoda była, o dziwo, bardzo ładna. Pierwszym celem stała się Chatka Górzystów oddalona od Schroniska o około 5km. Następnie dotarliśmy do Rozdroża pod Cichą Równią (943m n.p.m.) i skierowaliśmy się do Izerskiej Hali, gdzie droga nareszcie przestała być typową na rodzinne niedzielne wypady. Na szlaku pełno było błota, jednak droga była prosta, żadnych wzniesień, czy cięższych przeszkód. Niezbyt przeszkadzało mi też to,
że musiałam zatrzymywać się co jakiś czas, żeby wyciskać ze skarpet i butów brudną breję (zamiast trekkingów zabrałam ze sobą lekkie, przewiewne buciki – nie podejrzewałam Wojtka o to, że jedyny wolny weekend zechce spędzić na szwendaniu się po izerskich torfowiskach). W porównaniu do norweskich warunków to była łatwizna, tu miałam przynajmniej świadomość, że tego samego dnia będę miała jeszcze możliwość wysuszenia butów i przeprania skarpet.

Nadszedł wieczór. Znowu ominął nas zachód Słońca tyle, że tym razem wynikło to wyłącznie z naszego późnego powrotu do Schroniska. Mimo to ciągle pospieszałam Wojtka i wybiegłam z pokoju jak szalona, byle tylko zdążyć. Najbliśzy punkt widokowy był za daleko – w pół godziny nie mieliśmy szansy tam dotrzeć. Znaleźliśmy za to niewysoką, ale jednak, skałę.
– Chodźmy dalej, może znajdziemy coś lepszegoo.
– Tak myślisz?
– Na mapie widzę sporą polanę.

Polana została zalesiona, a mapa od tego czasu niezaktualizowana. Słońce już prawie zniknęło, ostatnie promienie padały na budynki Schroniska. Obserwowaliśmy je w milczeniu przy dźwiękach najnowszego albumu Arcade Fire – „Everything Now”. Pojawił się nawet (chyba najważniejszy) symbol Italia Trip 2016  – utwór Paolo Nutini „Iron sky”. Znowu poczułam niesamowitą magię chwili.



Po powrocie do Schroniska skusiliśmy się na wizytę w fińskiej saunie. W środku oprócz nas była tylko jedna para ok. 30-letnich, sympatycznych ludzi. Siedziało się tam bardzo przyjemnie, a jeszcze większą atrakcją było chłodzenie się w lodowatym górskim potoku – podczas korzystania z sauny robienie przerw co ok. 10 minut jest wręcz koniecznością. Zabawnie wyglądało też, kiedy tuż po wyjściu na zewnątrz ciało autentycznie parowało.

W poniedziałek około 9 rano wymeldowaliśmy się i pojechaliśmy do Szklarskiej, gdzie w „Fantazji” zjedliśmy przepyszne, elegancko podane śniadanie. Przy okazji wysłałam jeszcze dwie pocztówki –
do dziadków ze strony mamy, jak i ze strony taty, którzy o mojej wizycie w Izerach dowiedzieli się dopiero przedwczoraj, kiedy to pocztówki dotarły do ich domów ( „Kiedy Ty, Ola, w tych górach byłaś, skoro
w piątek siedziałaś jeszcze u nas przy stole, a we wtorek jedliśmy Twój urodzinowy tort?!” :D).

Przyznam szczerze – polskie góry do tej pory mało mnie obchodziły, ciągle tęskno było mi do norweskich fiordów (które i tak są niezastąpione), jednak teraz stwierdzam, że zaczynam coraz bardziej doceniać piękno Polski. Jest tu jeszcze tyle nieodkrytych miejsc! Marzy mi się wejście na Rysy, na których jeszcze nigdy nie byłam, jak i na Śnieżkę oraz Orlą Perć. To bardzo małe cele, ale kroczek po kroczku… ;).
Podsumowując: Góry Izerskie są perełką, która mnie zauroczyła i chcę wrócić tam jak najszybciej się da tyle tylko, że tym razem na dłużej!